— Myślisz żem ja ciebie pytać potrzebowała ktoś ty taki i na co ci trutka? Probowałam tylko. A no cię znam i wszystko wiem!
Zbliżyła się szepcząc mu coś na ucho, mężczyzna klnąc odskoczył od niéj ku drzwiom, pogoniła śmiechem za nim. Słychać było jak drzwi nagle odsunąwszy rygle, otworzył i wybiegł prędko.
Stach chciał się wnet puścić za nim, ale czekać musiał aż baba wyjdzie, aby nie płoszyć, i nie rychło dopiero, widząc że za długo siedzieć przyjdzie, z dachu dranicę wydarłszy, skoczył w ogród uchodząc.
Słyszał jak za nim wrzawę wielką baby podniosły, bo posłyszano łoskot. Powybiegały na ogród, gdy on już przez płot do drugiego sadu się dostał i uszedł.
Do domu powróciwszy ledz musiał odpocząć, tak go kości bolały, po nocy na strychu spędzonéj. Niewiele się to na co przydało, — podejrzenie jednak wielkie miał iż kupującym truciznę Kietlicz być musiał, a jeżeli on był — straszna myśl przychodziła dla kogo on ją mógł przeznaczać?
Stach chciał kapturowego, bądź co bądź pochwycić i zatrzymać. Żegieć i on zasiedli znowu około dworku Juchima, śledząc i pilnując, lecz dla mnóstwa ludzi porwać się w ulicy nie śmiał
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.