Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

Żegieć, chodząc tylko za nim, i strzegąc aby im nie umknął.
Drugiego dnia wieczorem dopiero gdy ulica pustą była, udało się im podejrzanego zachwycić tak iż się nań rzucić mogli. Ostrożnie rozpatrując się przesuwał uliczką małą i Stach czatujący nań, właśnie gdy się miał nań rzucić, poznał odsłonioną nieco twarz Kietlicza.
W chwili jednéj z obu stron padli nań z Żegciem, lecz sługa w pośpiechu biegnąc o kół na drodze zawadziwszy, wywrócił się. Spłoszył się Kietlicz i uchodząc sam w ręce Stacha się rzucił, który za kark go chwyciwszy na ziemię obalić usiłował. Napadnięty nie tracąc przytomności dobył nóż z za pasa i żgnął nim Stacha, niemającego na sobie nic oprócz łosiowego kaftana, w same piersi. Nóż wbił się głęboko, Stach zachwiał i padł na wznak, a nim Żegieć dobiegł począł kaptur uciekać, korzystając z mroku, w krzaki się rzucił i zniknął.
Na drodze leżał przebity Stach jęcząc z nożem, który mu jeszcze tkwił w piersi. Kląkł nad nim Żegieć aby naprzód żelazo dobyć z rany, po które sam Stach bezsilną już sięgał ręką. Krew strumieniem buchnęła. Krzyknął przebity i omdlał, zdawało się że dlań ostatnia wybiła godzina.
Niemogąc odstąpić rannego, Żegieć wielkim głosem krzyczeć zaczął nawołując o ratunek... Cisza nocna dozwoliła głosowi jego rozledz się sze-