szłość zdało się zwiastować. Wszystko się składało pomyślnie; Wiechfried był czulszym i niezbyt się wyrzekał pośrednictwa, rachując też na Jagny chorobę. Czekano tylko, aby ona zgłasła, niemiec naówczas miał Dorotę przypomnieć i namówić Kaźmierza, aby dla rozrywki ją odwiedził.
W wigilją świątego Floryana, którego uroczystość, jako patrona Krakowa i kraju, od sprowadzenia zwłok jego, obchodzono z wielką świetnością, bo i sam książe bardzo czynnie się nią zajmował, Dorota miała wieczorem gości wielu. Znaczna ich część porozchodziła się zawczasu, wdowa została sama. Czekała na kogoś jeszcze, coraz to oknem wyglądając. Zmierzchało, a w miarę jak wieczór nadchodził, wdowa coraz większą niecierpliwość okazywała.
Zawołała wreście na starszą sługę, ulubienicę swą Jagodę.
Jagoda to była, jak jéj pani, już wielce dojrzała, ale wzorem jéj niewyrzekająca się jeszcze młodości. Usłyszawszy wołanie wbiegła z poufałością powiernicy i ręce na piersiach złożywszy, czekała marszcząc się nieco, co jéj Dorota powie...
— Czego wam trzeba? — spytała.
— Czego? wiesz przecie — odparła Dorota — ten twój obiecany nie przychodzi, czekam na niego!
— O! przyjdzie pewnie — odpowiedziała Ja-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/208
Ta strona została uwierzytelniona.