Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

kubek opróżniony stawił, wyzywając do nalewania, a parę ich jeszcze wychyliwszy, sparł się zwolna o ścianę i usnął, ustami tylko poruszając uśmiechniętemi i coś niewyraźnie pomrukując.
Dorota zabezpieczyła go od upadku, aby z nim drogie naczyńko nie zostało nadwerężone i pozostała na straży.
Gdy we dworku wdowy tak się do oczarowania Kaźmierza przygotowywano, w domu Stacha, Żegieć i kilku przyjaciół otaczali łoże rannego. Upływ krwi z piersi szeroko rozpłatanéj wstrzymać się udało. Żegieć wprędce od biskupa przyprowadził uczonego benedyktyna, który był Pełki i księcia lekarzem. Staruszek opatrzył starannie ranę, pilno chorym się zajął, dał mu wewnątrz jakieś leki, po których sen przyszedł spokojny, balsamem zalał bok skaleczony, ale pytany o chorego, nie odpowiadał nic z początku, w końcu rzekł, że wszystko jest w mocy Bożéj, a On cuda czyni, gdy wola Jego.
Ze wszystkich ciekawych, którzy z początku łoże chorego otaczali i domek napełniali, po upływie pół dnia pozostał tylko Żegieć wierny i ksiądz, który przyrzekł odwiedzać chorego.
Niewyjaśnioną dla wszystkich było tajemnicą, ta rana otrzymana od nieznajomego człowieka, na którego dlaczego Stach po nocy się rzucił, nikt też odgadnąć nie umiał. Domyślano się różnie, Żegieć mówić nic nie chciał, ci co znali rannego