wiedzieli, że dla pieniędzy i przez chciwość tego uczynić nie mógł, że z zazdrości o niewiastę nie rzucił się pewnie, bo płochości wszelkiéj wyrzekł się dawno; musiała więc jakaś chęć zemsty i śmiertelna nim powodować uraza.
Jeden biskup Pełka, lepiéj od innych wiedząc co się w sercu Stacha działo, domyślał się sprawy większéj wagi i był niespokojnym. Zlecił też Benedyktynowi, aby pilne miał o chorym staranie. Po dniu spokojnym, drugiego rozwinęła się gorączka i ranny marzyć zaczął. Zrywał się z łoża chciał biedz, wołając ciągle, iż pana otruć zamierzano!
Słyszał to lekarz i sługa, ale i oni i wszyscy przypisywali gorączce to majaczenie dziwaczne, żadnego do wyrazów poplątanych nie przywiązując znaczenia.
Ile razy ze snu ciężkiego przebudził się Stach, z tą samą myślą się zrywał znowu krzycząc, że na ratunek biedz trzeba, bo pana otruć mają. Uparte to ostrzeganie, wołanie i prośby, uderzyły wreście Benedyktyna tak, że do biskupa wróciwszy z politowaniem mu o tém rozpowiadał.
Pełka tłómaczył to sobie marzeniem chorego, którego znając przywiązanie do księcia, nowy dowód jego w tém upatrywał.
— Śni się biedakowi — rzekł — jak mu całe życie się marzyło, że zawsze panu jego coś zagraża.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.