— Na co chcesz przysięgi? — począł jęcząc — na nasze świętości? na biblię, na dziesięcioro? na wszystko co każesz przysięgnę że nie byłem i nie jestem zdrajcą! Z tym człowiekiem nie miałem nic! Pierwszy raz szatan go tu przyniósł do mnie! Niewiem czego chce, niema jak pół godziny gdy się tu wcisnął na zgubę moją!
Mierzwa klęczał ciągle.
— Gadaj — powtórzył Stach niezważając na żyda — gadaj lub téj chwili na męki cię dam, aby ci gębę otworzyli.
Podźwignął się Mierzwa powoli, rękami począł twarz trzéć i płakać, namyślając co miał odpowiedzieć.
— Miłościwy panie — przebąknął — ja także gotów jestem przysięgać żem niewinny.
(Przełknął ślinę)
Ja tu mam robaczki moje, za któremi zatęskniłem...
Zapłakał — a Stach się rozśmiał.
— Nic drwij ze mnie; robaki czy bękarty cię tu nie sprowadziły. Mów, bo cię dam na męki. Gdy cię oprawcy na postronkach do góry podniosą dopiero ty mi wyśpiewasz coś za Judaszowstwo przywiózł za nadrą.
Ja cię znam!
Mierzwa namyślał się.
— Jestem sługą ks. Mieszka — odezwał się — zostałem mu wierny.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.