Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

szało. Była to żmija czy padalec, co mu się na szyję rzuciła i ledwie dotknęła go padł martwy.
— Syna ma drugiego, ten na dziedzica starczy — odparł Dobrogost — Znalazłoby się téż dzieci więcéj gdyby ich po kątach szukać, a no z temi się chwalić nie będzie.
Po krótkiém milczeniu starszy jeden począł znowu.
— Mówcie wy sobie co chcecie, wojna z Kaźmierzem to razem i z duchownemi i z panem Bogiem i ze świętemi pańskiemi. Już matka jego Salome kości i relikwij świętych siła nagromadziła, a Kaźmierz sobie w Rzymie uprosił całego jednego świętego zwłoki za patrona.
— Że mu te moce i potęgi pomagają, — wtrącił drugi — temu nikt nie przeczy, ale my téż nie jesteśmy niezbożnicy, i tego samego Boga a świętych jego czcimy.
— Nie tak jak on! nie tak! — przerwał inny głową kręcąc — on im kościoły buduje, trumny sprawia bogate, chwałę ich mnoży. To wszyscy wiedzą jak po kości święte słał do Rzymu do papieża i co się tam stał za cud.
Milczeli wszyscy, a mówiący daléj ciągnął.
— Powiadają że Lucyusz Biskup najwyższy, gdy do niego posłowie ci przybyli, wszedł z niemi do grobów w których mnogie zwłoki męczenników spoczywają i przechodząc około nich, po-