okiem na was będą patrzeć. Ratujcie Mierzwę, bo mi potrzebny, a sami też z nim do nas uchodźcie!
Juchim w początku słuchał chciwie, potém głową zaczął trząść.
— Uchodzić! aj! — odezwał się — cóż to ja sam, a żonę, a dzieci, czy ja w połę zabiorę? — i to co mam...
— Pieniądze i życie ratujcie naprzód — dodał Kietlicz, reszcie się nic nie stanie.
Juchim nie słuchał już, tak rada wydała mu się niezdarną...
— Tego co ja tam mam — mruczał — gałganów, sprzętu, ubóstwa mego? ja na dziesięć wozów nie zabiorę.
— Stary, a nieporadny! — z gniewem zawołał Kietlicz. — Czyż ja cię mam uczyć, abyś wozy nocami po jednemu odprawiał!
Juchim uśmiechnął się gorzko, nie chciał mówić, aby się z bogactwem nie wydawać, rady brzmiały mu jak szyderstwo i urąganie. Za nic w świecie nie byłby tego mienia na które pracował całe życie, puścił bez straży; zabrać je i uwieść niepostrzeżenie było niepodobieństwem. Nierychło podniósłszy głowę, mówić zaczął z gorącością wielką.
— Albo to wy nie możecie tego teraz zrobić na co się od lat tylu daremnie zbieracie i odgrażacie? wojsko ciągnie na Ruś, miasto będzie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/48
Ta strona została uwierzytelniona.