wane podwórca, pootwierane szopy, ślady wozów, ludzi resztki, niedobitki, straż we wrotach słaba. Goworek się krzątał aby w porządku garstkę tę utrzymać, którą mu zostawiono więcéj dla posługi niż dla obrony.
Stach, choć po uwięzieniu Mierzwy trochę nabrał otuchy, że im szyki pomięszał — całkiem nie był spokojny. Ludzie przez których się dowiadywał co się działo po ziemi i okolicy, nie dobre znosili wieści. Juchim był spokojny, małomówny, jakby więcéj wiedział niż chciał mówić. Ruszał ramionami, narzekał na nieszczęście swoje, a po nocach się gdzie wykradał.
Biskup Pełka, któremu Stach się ze swych strachów spowiadał — odrzekł mu.
— Jeśliś podejrzliwy jedź tam zkąd ma zagrażać niebezpieczeństwo, a dochodź czy ono tam jest. Aliści bodaj widma się wam przed oczyma suwają!
Odprawiony z tém Stach, wrócił do dworku niepewien czy ma jechać i gonić wiatra w polu, czy tu stać na straży? Dzień i drugi wałęsając się po mieście, spędził na rozmysłach. W końcu, że mu zawsze siedzenie w miejscu doskwierało, ruchu i zajęcia potrzebował, kazał konie sposobić. Żegieć téż nie od tego był, i on sobie przykrzył zamknięty.
— W polu zawsze się jakaś zwierzyna na-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.