mu Stach iż sen miał taki że jechać zaraz musiał precz, zapłacił i w świat — nazad do Krakowa.
Szczęściem pierwszą część drogi robili nie śpiesząc, konie zmęczone nie były, mogli więc napowrót pędzić co tchu, choć ślizgawica, błoto, lody i wody piekielnie dokuczały. Teraz już gościńca nie patrząc, na proszki trzeba się było przedzierać, a prędzéj. W stajni widzieli konie kupców, które były spaśne i duże, do chodu dobre — wyprzedzić je musieli.
Więc, prawie bez spoczynku zaczęli biedz, i co wprzódy dni kilka kosztowało, teraz we dwa, licząc z nocami, przebyli zdyszani, konie pokaleczywszy, tak że jednego na drodze zamieniono.
Gdy miasto się pokazało wreście, Stach lżéj odetchnął, i jak stał do Biskupa jechał.
Pora była wieczerzy, Pełka z bratem wojewodą, księży kilku siedziało u stołu.
Mowa była o tém właśnie, jak świeżo z Rzymu surowo ponowiono zalecenie, aby małżeństwa wszelkie księża błogosławili, i to nie po domach ale w kościołach — jak surowo wzbroniono księżom brać żony, a brody im golić polecono.
Wojewoda na tę surowość narzekał trochę, twierdząc że dawniéj księża żony zawsze miewali, ale Biskup gorąco obstawał przy tém iż ci co do wojującego kościoła należeli, nie powinni
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.