się byli obciążać rodziną, bo i rycerz idący na wyprawę, brzemion zbytnich na ramiona nie bierze.
Stach obłocony, zmęczony, zawsze mając wstąp do Biskupa wolny, natychmiast wszedł do jadalni. Zobaczywszy go Pełka, uśmiechnął się dobrotliwie i rzekł.
— Duchu niespokojny! powiedzże zkąd i z czém przybywasz? Boś pono z podróży! widać to po tobie.
Odwrócił się doń i Wojewoda, ale Stach, osób widząc tyle, mówić nie śmiał.
— Na gardło moje — zawołał wreście — wiadomość niosę taką że od niéj włosy na głowie powstać mogą, — a no? czy miejsce mówić?
Biskup i wojewoda powstali ku niemu.
— Mów! nie zwlekaj! wszyscyśmy tu swoi — dodał Pełka, patrząc na duchownych, — sumieniem obowiązuję do tajemnicy.
Rozpoczął więc Stach opowiadanie jak jechał, gdzie kupców spotkał, powtórzył co mówili, opisał ich, konie, wszystko czemu się dobrze przypatrzył. Na ostatek dodał że przysiądz był gotów na krzyż, iż to co mówił prawdą było. Życie jego przeszłe zresztą i znany charakter za nim świadczyły.
Wojewoda stał chwilę przerażony. Biskup stronę z któréj płynęło niebezpieczeństwo — przeżegnał. Oniemieli wszyscy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.