stkiemu ludzie nazajutrz dostrzedz mogli że noc coś przyniosła niespodziewanego. Na zamku ruch był wielki, opatrywano wały, tyny, bramy — a gdy ludzie pytali, mówiono że na wszelki wypadek gotować się trzeba. Trwożne przeczucia ogarniały mieszczan, z których bojaźliwsi z mieniem się do zamku wpraszać poczęli. Tych którzy mieli żywność i ręce zdrowe, przyjmowano.
Stach nad ranem, poszedł do Juchima, ludzi z sobą wziąwszy. Wrota były zaparte, gdy się do nich dobijać zaczęto, nierychło i niechętnie otwarła służba. Sam Juchim nie pokazał się. Ludzie pomięszani, dopiero groźbą wyłamania zastraszeni, wpuścili oznajmując że pana nie było, bo od dwu dni wyjechał do Wrocławia, gdzie wiadomo było iż monetę kuł.
Pomimo to Stach wszedł, dom cały trzęsąc i rozpatrując, wśród jęku i płaczu niewiast i dzieci. Nie znalazł ani Juchima, ani skarbów jego, które chciał zabrać dla księcia. Że się one ukryte gdzieś znajdować musiały, bo wywieść ich nie było czasu, wiedział Stach dobrze, lecz żadne groźby na ludziach ukazania wymódz nie potrafiły. Dom strażą osławiwszy, poszedł Stach do Starosty Warsza, ale i tego dawno w domu nie było. Rodzina zaklinała się iż nie wie gdzie się znajduje.
Zasiadł potém czatując na kupców na gościńcu u wrót miejskich i czekał. Dzień, wieczór, noc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.