na nie, częścią wpław, częścią po krach na ląd się dostali.
Od wyjazdu księcia Jagna już w oknie swém nie siadywała, w innéj izbie, krosien nie tykając całe dnie pół martwa, milcząca w kąt się zaparłszy, drzemała i marzyła. Stachowi jednemu dostać się tu było można, bo przykaz był u wrót aby go tu puszczano.
Przyszedł więc ze swą smutną powieścią. Zobaczywszy go przed sobą, Jagna zakrzyknęła, domyślając się iż darmo do niéj przez kry na Wiśle nie przyszedł.
— Niosę wam zły gościniec — odezwał się Stach. — Ot co się dzieje. Mieszek na Kraków ciągnie, ino go nie widać.
— Pewno to? — zapytała zrywając się.
— Jakom żyw.
Musiał jéj opowiedzieć zkąd wiadomość wziął, słuchała go pobladłszy, ale wnet wróciło jéj życie.
— Niech biorą Kraków — zawołała — odbierze go im mój pan, a zdrada w którą nie wierzył, na wierzch wypłynie!
— Co wy myślicie! — spytał Stach.
— Ja? ja miałam przeczucie, — rzekła, — czekałam tylko rychło li się to stanie. Na koń siądę, do Ściborzyc, w lasy, nie wiem! Hreczyna mi ślij z końmi.
— Przez Wisłę, a lody?
— Powiedzcie mu że go chcę mieć — od-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.