dawać! Nie chcecieli szturmu i rzezi, posłuszni bądźcie. — Otwierać!
— Miasto całe nasze! — wołał Kietlicz.
— Ziemia nasza! — dodał Bolko zdala.
Patrzący z góry, zobaczyli w téj chwili człowieka, któremu zdawna nie wiele dawano wiary i nie wielką téż miał wagę, choć miejsce znaczne zajmował. Był to starosta grodzki Warsz, pokorny sługa wojewody, biskupa, wszystkich zgoła, ale lis szczwany, który tu został na starostwie z czasów Mieszka, a teraz znowu z nim szedł, wprzódy się o to zmówiwszy.
Warsza tego, Pełka z bratem byliby dawno wygnali precz, a innego na jego miejscu osadzili, ale się obu im kłaniał, pochlebiał, zaklinał się, iż pana miłował nad życie tak, że go nad miastem od roku do roku zostawiano.
Sprawdziło się co Stach powiadał.
Warsza wypchnięto naprzód dając mu znać, aby mówił i począł ku wrotom wołać.
— Miasto się poddało, bo Kaźmierz pan nasz nie żyje. W Bożéj mocy żywot człowieka. Otruli pana Rusini, przyszli ludzie z obozu płacząc. — Starszy brat zajmuje ziemię...
Około Kietlicza i Bolka kilkanaście głosów wtórować poczęło, że Kaźmierz nie żyje!
— Zamek zdawać! domagano się. Czekali na odpowiedź, gdy z okna odezwało się.
— Rozmowy z wami nie ma — zdala od wrót!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.