Stach tymczasem na zamku był prawą ręką Mikołaja, i kaftan a zbroję przywdziawszy, biegał po wałach nieznużony. Znając Mierzwę i przebiegłość jego, obawiał się nie bez przyczyny aby zły człek, którego na zamku trzymano, stróżów, co z nim mieli styczność, nie namawiał do zdrady. Mogli się znaleść tacy, co uląkłszy się Mieszka potęgi, a uwierzywszy w śmierć Kaźmierza, zamekby wziąć dopomogli. W czas tego więźnia przypomniawszy, Stach zaprowadzić go kazał do ciemnicy, do któréj jedzenie otworem podawano, a Żegciowi swemu pilność nad nim zlecił.
Gdy sam z tém do Mierzwy przyszedł, chytrym wzrokiem zmierzył go sędzia, w którym się jakaś otucha przebijała. Sądził, iż go może do poselstwa i układów użyją, i dopiero postrzegłszy, że go pod strażą wiodą, uląkł się losu, jaki mu był zgotowany. Schylił się do kolan Stachowi, o życie prosząc.
— Życia ci nateraz nie odbiorą — odparł Stach — ale to wiedz, że jeśli się wyrwać będziesz probował, a wezmą cię, ubić kazałem w miejscu.
Mierzwa ręce podniósł do góry, mówić chciał, nielitościwy Żegieć za kark go ująwszy, pchnął i do ciemnicy popędził.
Czuwano na wałach dzień i noc. Mikołaj ani siadł spoczywać. Biskup pocieszał księżnę płaczącą i strwożoną i jakby nie było nic, do ko-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.