Wszyscy jego pułkowódzcy, syn, Kietlicz, starosta Warsz i Juchim, który się o to napraszał, wyszli do bram miasta na jego spotkanie. Juchim, który dawno go nie widział, wzrokiem bojaźliwym mierzył księcia, chcąc poznać, czy z sobą szczęście przynosi.
Twarz była postarzała ale zawsze jedna, z któréj nikt nic nie wyczytał, — zasępiona, zastygła, niema. Taż sama do góry poddarta broda, czoło pomarszczone, usta zapadłe co dawniéj. Siwizna tylko znacznie mu włos popruszyła. Czuć w nim było człowieka co się nie poruszał chyżo, ale nie padał nigdy, nie cofał się i nie ustawał. Z powagą wielką ale nie bez pewnéj obawy, którą ukryć się starał, patrzał na otaczających. Wzrok jego naprzód padł na Warsza, a było w nim więcéj surowości, niż wdzięczności, potém na Juchima, którego długo oczyma ścigał.
Bolko tymczasem do ojca się zbliżywszy z uszanowaniem, ale twarzą wesołą i raźnością młodzieńczą szybkiemi słowy, niewyraźnie, mieszając się, tłumaczył mu co tu uczynili.
Stary mało go słuchał, skinąwszy na Kietlicza, aby się zbliżył. Stali tak we wrotach, a mieszczanie starsi bili pokłony nadaremnie, bo nowy pan ani na nich chciał spojrzeć.
Gdy Serb mu o zamku powiedział, oczy tylko ku Wawelowi skierował i nie rzekł nic. Konia spiął i daléj w miasto jechali.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Stach z Konar (1879) t. IV.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.