Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

wprost do Pohorelego pojechałem. Zastałem tak jak na toż plenipotenta, który po zmarłym dzierżawcy panu Dowgirdzie obejmował na rzecz juryzdatora folwark i biedził się co począć, bo pp. Siemiaszkowie na gwałt pieniędzy krzyczeli. Miałem list od dziekana do plenipotenta, co mu był dawno znajomy z ławy szkolnej, a ten jak się dowiedział o co szło, tylko że mnie nie uściskał, bo był nadzieję puszczenia wiosczyny utracił.
— Jak WPan zechcesz sam, tak mu puszczę — rzekł — ale pieniędzy dawaj. Dosyć że w targ, obejrzałem folwark z bratem, pokazywał się nie zły; daję tedy pięć tysięcy zań i dwuletnie pieniądze z góry, Tegoż dnia objąłem zaraz na siebie. Remanent mi brat obiecał dostarczyć i wszystko poszło jak z płatka, cicho, prędko, a składnie. Nazajutrz rano obudziłem się i zobaczyłem wójta przy drzwiach po dyspozycją. Ale mnie nie tak gospodarstwo było w głowie jak sąsiedztwo Siemiatycz. Cosiem tam zadysponował piąte przez dziesiąte, z czego się nie wiele wójt nauczył, a zam sposobiłem się zaraz odwiedzić sąsiada. Do niedzieli jednak nie było sposobu ruszyć, bo tego, to owego brakło; lada jako się pokazać nie chciało, czas zszedł na forsztellowaniu. Rano w niedzielę, kazałem do malowanego wózka zaprządz