idąc i inni mnie postrzegli i sam kniaź poznał mnie, ale tego nie pokazał po sobie. Widziałem jak szeptali inni i pytali jedni drugich cobym był za jeden, ale jeszcze nikt nie wiedział. Po mszy świętej i suplikacjach, gdy się ruszać poczęli z kościoła i ja tuż wyszedłem za panną Barbarą i jej ojcem, która gdy w progu obróciła się do mnie z powitaniem, ja ukłon oddawszy jej, ojcu też z uszanowaniem się przedstawiłem.
Nazwisko mu było dobrze znajome, chociaż ojca mojego nie lubił, bo inaczej wcale wotowali na zjazdach; twarz także sobie przypomniał, że ją w Kodniu widział, ale przyjął mnie dość chłodno.
— A cóż tu WMość porabiasz? — zapytał.
— Wziąłem Pohorełę dzierżawą.
— Aha! Pohorełę szlachecką! — rzekł poświstując i kiwając głową — z pod nosa mnie! patrzajcie... Dowgird na swojem postawił! — Patrzajże WMość — dodał — nie wstępuj w ślady i przykłady swego antecessora, który mi kością w gardle stanął.... Bo to i ja tam mam szmatek królewszczyzny... a lepsza zgoda niż wojna.
— A, ze mną wojny być nie może — odezwałem się — bo za pierwszy sobie obowiązek poczytują zasłużyć na łaskawe względy W. K. Mości.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/102
Ta strona została skorygowana.