Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

Jakoś to nie źle przyjął. A no, to do Siemiatycz na barszczyk z nami nim co będzie, hę!
Skłoniłem się tedy i zaczęli siadać do powozu.
Już z tego przyboru i dworu widać było, że kniaź nie w bardzo świetnych musiał być interesach: bryczki, któremi poprzyjeżdżali, były liche, konie wychudzone, ludzie w barwie wytartej. Szlachta otaczająca kniazia nie lepiej wyglądała, a jej szkapy i kałamaszki także. Panna Barbara z panią Horochową siadły do najporządniejszej bryki, kniaź z otyłym tym jegomością do pięknego powozu, który musiał do niego należeć, reszta pieszo, konno, na bryczkach, na przyczepku, jak kto mógł, przez groblę puściła się do dworku. Ja z niemi miałem tę pociechę, że mój wózek wcale nie najgorzej wyglądał.
Brama wjazdowa murowana nawpół była opadła i bez dachu, wrót w niej śladu nie było. Dalej przestronny dziedziniec osadzony drzewami, ale na lipach łyko powydzierane, i gałęzi suchych co niemiara: wszędzie nieład i opuszczenie. Dwór czarny, drewniany stał pośrodku do ogrodu przyparty, a około niego też nie widać było starania. Kozactwa na ganku stała cała gromada. W sieni ogromnej komin wielki otaczała dwornia, która się hałaśliwie bawiła. Na prawo zaraz weszli-