Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

— Do elegancji nie przywykłem, bom ani czasu, ani serca do nich nie miał; a tu mi się widzi ochoczo, wesoło i dobrze — odpowiedziałem.
— A niechno się lepiej poznasz z nami dopiero mi powiesz...
— E! niech go słota porwie! bodaj go paralusz naruszył! czemu nam jeść nie dają! — zakrzyczał książę, a kozacy piorunem ruszyli do kuchni.
Myśmy pocichu gadając ustąpili do kąta. Chciałem się bardzo dowiedzieć, ktoby był ów wysoki i gruby mężczyzna, bo mnie kolnęło, że gdy księżniczka weszła, on zaraz do niej jakoś się bardzo ruszył żwawo, ojciec z nim, a panna Barbara niezmiernie się zaczerwieniwszy, oczy śpuściła. Siadł potem przy niej, nie odstępując. Spytałem tedy.
— A to, Mosponie — rzekł Przetok pocichu — JMPan Obuch Bartłomiej wojski brzeski, sąsiad nasz godny z Brzeźnisk; toż WPan o nim nie słyszał? Znają go tu wszyscy jak złego, a raczej jak dobrego szeląga — ziółko daleko pachnące. Na okolicę nie ma dworu i piwnicy jak u niego. Coś mi się zda, że o naszą pannę Barbarę starać się zamyśla — dodał ciszej.
— W tym wieku? — zawołałem.