Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

— A cóż? zdrów, silny, lat niespełna pięćdziesiąt, nie więcej. — Dwa razy był żonaty, expers rei, dzieci kupa prawda, ale co to ma do tego? Majętny, wzięty w naszej ziemi, hoży, czemuby się nie miał żenić? Partja doskonała, a że dwakroć wdowiec, to i ze dwakroć żonie zapisać powinien. — Nie do odrzucenia Mospaneńku, nie.
Jużem nie śmiał nic powiedzieć, ale aż po mnie mróz przeszedł. Obuch miał istotnie postać i twarz hajduczą: barczysty, gruby, otyły, na chłopa wyglądał, tak nic w sobie szlacheckiego nie miał. Gadał i śmiał się nieustannie, a więcej jeszcze śmiał się tubalnym jakimś śmiechem, niż gadał; wszystko go do wesołości pobudzało, nawet najsmutniejsze rzeczy. Panna Barbara oczy spuszczała mało nie płacząc, a on ją co minuta w rękę całując, nie puszczał i przytrzymywał.
Nie mogłem patrzeć na to. Starosta pędził, żeby do stołu dawali, tymczasem wódka obeszła raz drugi i trzeci koleją i pan wojski nie odmówił kieliszka, a coraz weselszy, bliżej się do panny przysiadał. Na mnie nikt nie zważał, z kąta więc przyglądałem się temu, co się tu działo: służba wciąż latała, porządku nie było, a starosta klął. Nareszcie w nowych wazach i misach przyniesiono barszcz i wszyscy zasiedli do stołu w drugiej