Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

księdza biskupa Sołtyka do marszałka Mniszcha i począł go na głos czytać: drugi o konfederatach wiadomość z Preszowa nadesłaną, trzeci jakiś manifest przeciw Bierz... Hałas się wszczął wielki tak, że jeden drugiego nie słyszał, a wojski tymczasem jak w kleszczach trzymając rękę panny wciąż ją całował... Byłbym go ubił, gdybym mógł, taką mi obrzydliwość robił stary ze swojemi umizgami, śmiejąc dotykać ręki tej, na którą wejrzeć nie był godzien. Ojciec nic znać przeciwko temu nie miał, bo poglądając uśmiechał się z ukosa i wąsa pokręcał, a wojskiemu dolewał a dolewał. Ludzie misy pozdejmowali, ale dzbany zostały i pijatyka nie ustawała, i ledwie gdy się z ław ruszono, biedna panna Barbara uciec mogła.
Chciał za nią lecieć w ślad pan Obuch, ale z ławy się poruszywszy, zatoczył tak szpetnie, że musiano podtrzymać; podniósł tylko ręce do góry za uciekającą, przykląkł na znak uwielbienia, a że pijany był, łbem stuknął o ziemię. Dwóch akolitów zaraz go dźwignęli i na ławie znowu posadzili, na której oparłszy się i wysapawszy trochę, odzyskał przytomność. Wszyscy prócz mnie prawie pijani byli dobrze, ale że mnie czuli trzeźwym między sobą, krzywo jakoś spoglądali; bo to prawda wielka, że pijani między