Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

sobą trzeźwego jak zdrajcy cierpieć nie mogą. Chodzili więc koło mnie krzywo patrząc, a jabym się zaraz był wyniósł, gdyby nie nadzieja zobaczenia panny Barbary. Chodząc podle drzwi, a nuż jej gdzie nie ujrzę zdaleka, kiedym wypatrywał którędy poszła, coś zaczęli szeptać między sobą, starosta i dwornia, i wziąwszy pod ręce wojskiego poprowadzili go za sobą: szedł z niemi śmiejąc się ciągle i trzęsąc brzuchem. Nie wiedziałem co to ma znaczyć, ale i mnie ten honor spotkał, że mi starosta rzekł: — No i Waść z nami przecie: zstąpimy ad inferos.
Co to miało znaczyć nie zrozumiałem, alem poszedł z drugiemi. Wyszliśmy naprzód do owych wielkich sieni, dalej do izby, która się z niemi łączyła: tu były drzwi wielkie, ale nie w ścianie, tylko w podłodze leżące, rozwarte na oba boki, a w głębi szerokie okazywały się wschody, po których bokach w przymurkach stały zapalone lampy, coś w sobie grobowego mające. Zdało mi się, że do lochów pod kościół wstępujemy, alem już szedł nie opierając się za drugimi. Zstąpiliśmy tedy w szyję lochów tych, dziwnie pięknie pod domem zabudowanych; była to znać robota nie dzisiejsza i bardzo staranna: ściany na łokci cztery wysokie, szlifowane i sklepienie foremne. W murach były w rzędzie