Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

Znowu tedy w tym samym lochu znaleźliśmy się, a ja w kącie przy beczce. Szklanice starego miodu krążyły, szczęściem przy mnie siedział dobrze pijany szlachcic i u nóg miałem ceber, więc co mi nalano, tom zręcznie, albo w szklankę jego, albo pod nogi w naczynie przelewał, ledwie usta maczając.
Gdy się tak zabawiając cudacznie politykują, a pan Obuch wciąż poczyna:
— Posłuchajcie co wam powiem, posłuchajcie..
Nie mogąc nic powiedzieć, bo mu się język w gębie nie obracał, szmer się zrobił koło drzwi i weszła jakaś postać osobliwsza: starzec zgarbiony, o kiju, zarosły gdyby pasiecznik lub żebrak, broda w pas siwa, policzki zapadłe, dopytując o starostę i przedzierając się ku niemu. Wszyscy się rozstąpili przed nim, sztykuła, idzie, nareszcie do nóg mu pada....
Widzę, historja jakaś dziwna. Obuch wstał z ławy i chce się przybliżyć, ale mu nogi nie służą, inni się cisną, ja też radbym się coś dowiedzieć. Aż i starzec mówić poczyna, ale go rozumieć nie można, dziwne jakieś dzieje prawi, podkaszlując i szepleniąc. Za nim tuż wprowadzają żyda równie starego, babę o kiju w płachtach zawiniętą; wrzawa, hałas, ani zrozumieć.