Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

uśmiechach postrzegł, iż to była jakaś zabawka tylko. Jakoż przybliżywszy się lepiej zaobserwowałem, iż cała ta gawiedź byli poprzebierani kozacy i pachołkowie starosty.
Żyd tedy zagrożony szubienicą przyznaje się ze strachu niby, że pieniądze odkrył istotnie, aleje gdzieindziej przechował i obiecuje doprowadzić do skarbu. Tryumfuje pan Obuch, nie zważając, że się reszta kompanji uśmiecha. Dalejże z żydem w miejsce, kędy skarb miał być ukryty przez niego: prowadzą na stryczku żyda, idzie starzec, i baba, i pan Obuch, i starosta, i wszyscy. Mnie już śmiech nie brał, ale litość, widząc, że to jakieś kpiny z pijanego człowieka. Sunie się to wszystko po wertepach, przez zarośla, przez dziury skacze pan wojski; a no, kiedy się obejrzy, żyd mu znikł i wszyscy w śmiech aż się za boki trzymają.
— A toć Seredy sztuka — trzymając się za brzuch woła starosta. Obuch oczy wytrzeszczył, nie rozumie; począł się gniewać, ale go udobruchali i poczęto pić znowu: tyle zyskał, że się dobrze upocił po ogrodowych zaroślach.
Jużem się tedy wymknął przez pokoje do domu spiesząc, bo mój wózek stał dawno zaprzężony; a tak mi smutno było na sercu, żem sobie rady dać nie mógł: płakać mi się