Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

chciało i ludzi w pień mordować. Idąc mimo ganku jeszczem się raz obejrzał na ten dom i z okna nad facjatą mignęła mi postać panny Barbary z chustką przy oczach; zdawało mi się jak gdyby ręką na mnie skinęła.
Pojechałem zamyślony jakie ona tam życie wieść musiała z ojcem takim, w pośród tej hałastry, wśród wrzawy, kobieta potrzebująca spokoju, kochająca ludzi i oddychająca modlitwą. Nie rychło mi się zachciało do Siemiatycz, a gdy mnie ochota brała, to z drugiej strony strach patrzania na te historje ogarniał. W tydzień po mojej bytności, pan Przetok przyjechał do mnie imieniem starosty przepraszając, że sam mnie nie służy, dla niezdrowia nigdzie jeździć nie mogąc. Kazałem mu dać miodu i wina, bom już miał wszystkiego podostatkiem od brata, który chciał, żebym wstydu imieniowi nie zrobił: przyjąłem go jak sam chciał, aż dobrze podpojonego na wózek posadziłem. Człek był dobry, głupi, ale przyjaciel pański wielki i za starostę by się dał posiekać, zowiąc go protektorem szlachty, a stróżem wolności rzeczypospolitej. Jak mi zaczął malować jego wielkie sejmikowe zasługi, na sen mi się zebrało, bom czuł, że kłamie, aż śmierdziało od niego łgarstwo. O tem i o owem bajdurząc doszli-