Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

śmy do panny, a że już był pijany dobrze, rzekł zaraz jenom o niej wspomniał:
— Otóż i wesele za pasem...
— Co? jak? — Zerwię się ku niemu. A ten mi powiada, że już z wojskim po zaręczynach. Mnie jakby piorunem raził, chwyciłem się do niego nieostrożnie wołając, że to być nie może!
— A jak to nie może kiedy jest! — wybełkotał — i cóż to tak dziwnego? człek dojrzały, ale zdrów i silny, przystojny, bogaty, posagu nie potrzebuje, reformę zapisze, a my sobie z nim pohulamy jeszcze. Ojciec wie najlepiej co dla szczęścia córki potrzeba.
Zamilkłem już nie chcąc mu się sprzeciwiać, ale mnie ta wiadomość zadławiła. Ledwie pojechał, poleciałem wraz za nim prawie do Siemiatycz, chcąc się widzieć z panną Barbarą, i gdyby mi tylko słowo szepnęła, wszelkiemi sposoby starać się temu świętokradzkiemu małżeństwu zapobiec. Jeślim to czynił, Bóg widzi, że nie z ladajakiego uczucia zazdrości, ani w tej myśli, abym kiedy sam na nią śmiał podnieść oczy, ale mnie oburzyło, że takiemu bydlęciu miała się dostać istota, której nie wiem czybym kogo na świecie znalazł godnym. I jeślim ją kochał, to zaprawdę nie tą miłością ludzką, co dla siebie pragnie i siebie miłuje w przedmiocie,