Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

cnoty niebieskiej. Tak czy inaczej spłynie życie, byleby sumienie było spokojnie!...
— Ale ten człowiek?
— Wybrał go mój ojciec.
— Ale wiek jego niestosowny?
Położyła palec na ustach... — Wola ojca, święta dla mnie. Któż wie — dodała — tak może potrzeba dla czyjegoś spokoju i szczęścia... ludzie Bożej woli nie złamią.
Już tu nie było co mówić, spuściłem oczy i stałem smutny.
— A za dobrą wolę waszę — dodała — przyjmcie serdeczne dzięki. Chciejcie wierzyć, że tej ofiary pamięć zachowam, choć jej przyjąć nie mogę.
W tem starosta z Obuchem wtoczyli się do izby, a wojski poskoczył zaraz do ręki panny Barbary i sapiąc przysiadł do niej, śmiejąc się, aż brzuch i potrójny podbródek trzęsły się mu szpetnie. Ujrzawszy mnie, starosta nie spytał cobym tu robił, przywitał zimno, poprosił siedzieć, alem czuł, że mu byłem niepotrzebny i że nie miałem czego tu długo popasać. Przyniesiono kielichy pić zdrowie bohdanki wojskiego, a otyły narzeczony przykląkł opierając się o krzesło z wielkim wysiłkiem i spełnił do dna wielki puhar miodu. Starosta nie dał złego przykładu, a dwór jego hurmem nadchodzący ze szklan-