śliwej kobiety i mojem do niej przywiązaniu. Dziwna to zaprawdę była pasja, jakiejby dziś nikt nie pojął: widziałem ją nie wiele, mówiłem z nią mało, nie śmiałem się jej dać poznać, ani wypowiedzieć, żem życie gotów był poświęcić dla niej; a po kilku leciech niewidzenia, ani oddalenie, ani praca, ani nieszczęście, ani przetrwane niebezpieczeństwa, ani ostudzenie z wiekiem przychodzące, nie pożyły we mnie tego, jakie miałem dla niej uczucia. Nie wiem czy tak drudzy miłują, alem ja tak kochał, a inaczej snać nie potrafiłbym. Te lekkie miłostki pańskie i żołnierskie, uciechy zmysłowe i rozrywki płoche, obrzydliwości mi sprawiały. Byłemci mówią nie zbyt odstręczający, trafiały się nagabania i różne okoliczności, alem szanował w sobie uczucie, jakie dla niej miałem, i na inne kobiety patrzeć nie chciałem, bobym im miłości jakiejś kłamać nie potrafił, kiedy inną kochałem całą mocą serca i duszy. Wielem znowu znał pięknych i zacnych niewiast, cóż kiedy żadna takiego we mnie jak ona wielkiego i świętego uczucia wywołać nie mogła. A jakom z niem był szczęśliwy i biedny, to mnie wiedzieć tylko.
Wyszedłszy z lazaretu zdałem się zdrów, alem na nogę nakuliwał i w kościach mnie łamało, nie mogłem dalej z takiem zdrowiem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/126
Ta strona została skorygowana.