Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/128

Ta strona została skorygowana.

resztek coś się tam okroiło, i tak trzydzieści kilka tysięcy zebrawszy, miałem z czem rozpocząć życie na nowo.
Zrazu nie śmiałem pytać o panią wojską Obuchowę nikogo, bom się obawiał, aby się ludzie gorszych rzeczy nie domyślali, niżeli w istocie były; czekałem, aż mi co samo w uszy wleci: i tak się stało. Pojechałem do Siemiatycz i Pohorełego, bom tam ustępując dzierżawę, trochę rupieci zostawił; i zastanowiłem się u księdza na probostwie. Ksiądz już inny był, młodszy, z wikarego installowany, trochę mi znajomy. Wdałem się z nim w rozmowę, pytam: — a kniaź nasz?
— Umarł przed kilką laty.
— Któż u was gospodarzy?
— Kredytorowie i eksdywizja.
— A zięć?
— Ten sam ostatkami goni i musiał się wyrzec posagu, aby długów nie płacić.
— Cóżto się stało? rządny był człowiek.
— Ale proces przegrał z familią nieboszki pierwszej żony, ucisnęli go o posag i wyprawę i przygubili.
— Pierwszej czy drugiej? — spytałem.
— Nie wiem: ale trzecia żyje — rzekł ksiądz.
— A on też?
— I on.