Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

Jużbym był więcej nie pytał, ale mi sam ksiądz począł opowiadać jej życie, że to była niesłychana męczarnia. Gdy się żenił wojski, resztki już tylko miał i sił i zdrowia; jakoż zaraz po ożenieniu zapadł, a stał się na nogi prawie kaleką, tak, że chodzić mu było ciężko. Nieszczęśliwa żona skazaną została na niewolę u krzesła niedołęgi starca, który mimo choroby najczęściej bywał pijany i grubijańsko się z nią obchodził. Szczęściem Pan Bóg jej dzieci nie dał, i jedno to poświęcenie starczyło; ale też pociechy jaką z nich mieć mogła, brakło. Od rana do wieczora musiała być mu na zawołanie, posługiwać, z oczów nie schodzić, bo jej czy przez głupią zazdrość, czy przez nałóg oddalać się na krok nie dawał. Do tego w domu dzieci z pierwszego małżeństwa niesfornych i rozpuszczonych była kupa, ani ojca, ani macochy nie szanujących; nędza przyczepiała się, aby do cierpienia dodać jeszcze większe. Włosy mi na głowie powstały, gdym o tem posłyszał, ale słowa nie rzekłem. Ksiądz dodał, że i to pomnażało utrapienie biednej kobiety, iż mąż nic po niej nie wziąwszy, ciągle jej to na oczy wyrzucał, że mu daremnie chleb jadła. Postanowiłem, wywiedziawszy się o tem wszystkiem sam dotrzeć do Brzezin.