Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

knęły i w kobiecie szukając okiem przybyłego, poznałem dawną moję pannę Barbarę. Bóg tylko wie czegom doznał w tej chwili: ona cofnęła się i zawahała, jak gdyby oczom jej wierzyć było trudno; rumieniec blady i nieśmiały wytrysł na twarz białą, i zawołała mnie po nazwisku, prosząc, ażebym wszedł za nią.
O! mój Boże, jakże była zmienioną, jak jeszcze piękną! Gdybym losu jej nie znał, tobym go przeczytał na tej twarzy przywykłej do prawdy i szczerości, na której wszelkie uczucia, co przez nią przeszły, wyryły się i ślady zostawiły niezmazane.
Cierpienie wielkie albo niszczy, lub uświęca; łamie słabego, a silnego wypięknia, czyniąc mu złocistą koronę z łez wylanych. Tak się z nią stało: mimo lat twarz jej stokroć dziś piękniejszą się zdawała, niż przedtem była. Młodość pierwsza z niej znikła, ale ofiary żywota i poświęcenia nowych jej ozdób dodały. Siła, którą mieć musiała, aby pokonać co doznawała, malowała się pogodą i cierpliwości wyrazem na tej twarzy anielskiej jeszcze piękności i czystości. Pojąłem odrazu dlaczego jej pasierbice nie mogły kochać, bo się przy niej jak wiejskie praczki wydawały. Wszedłszy do izby nicem zrazu rozeznać nie mógł w ciemności; jedno okno było całkiem