Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/134

Ta strona została skorygowana.

zakręciły się jej w oczach i odwróciła się do okna.
— A to tam tego dużo? — zapytał niespokojnie wojski.
— Nie może być wiele... ja nawet nie wiem, co... — cicho poczęła sama.
Wtem coś u drzwi zaszeleściało. — Cyt! — cyt! — przerwał stary kładąc palec na ustach — jak posłyszą te kruki i to odbiorą... nie gadaj waspan! — Obrócił się odemnie... — bo to widzisz, et! co mam kłamać... ot takie mam niepoczciwe dzieci, że mnie mało z domu nie wygonią, a gdyby się dowiedziały, żeśmy co dostali...
Żona nań błagająco spojrzała i zamilkł.
— Po wódkę poszlij do austerji, trzebaż gościa przyjąć — rzekł Obuch — jużciż koniecznie.
Ona udała, że nie słyszy.
Waćpan z drogi, możebyś się czego napił? — dodał z widocznym celem raczej się sam napić, niż mnie uczęstować. Nieszczęśliwa kobieta płonęła ze wstydu, ja nadrabiałem fantazję, ale mi się w głowie kręciło, jak gdybym był świadkiem najprzykrzejszej w świecie profanacji. Z za drzwi w istocie jakiś szelest dochodził, a nareszcie ciekawości nie mogąc inaczej dogodzić, weszła do pokoju panna najstarsza, która mnie była na