Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

wschodach przyjęła, nie zważając na ojca i macochę i usiadła mi się przypatrywać nieprzyswoitym sposobem z miną drwiącą. Ojciec zaraz zmienił rozmowę.
— Otóż to pan ten... pan... który tu do nas przybył... dawny nasz znajomy, bardzo zacny... — I schylił się do córki z przymileniem pocichu dodając: — Wartoby go przyjąć? hę?
— Albo to do nas gość! — odparła ruszając ramionami córka.
— Jużciż kiedy do mnie, toż ja przecie...
— Niechże go ojciec sobie przyjmuje...
Stary rozśmiał się, ale gorzko, rozśmiał z nałogu, z potrzeby pokrycia bólu. — Jaka ona zabawna i dowcipna! ha! ha! — rzekł.
Barbara milczała stojąc. Po chwili milczenia napatrzywszy się na mnie i nic zapewne ciekawego nie widząc w mojej wąsatej twarzy wojaka ogorzałego, zaśpiewała coś panna i wyszła trzaskając drzwiami. Stary natychmiast począł znów o dług pytać... Jam pieniądze położył przed samą panią w milczeniu, ale ona ich tknąć nie śmiała; stary ruszył się z krzesła chciwie, pożądliwie z wyrazem dziwnego pragnienia, wyciągając rękę nabrzmiałą i siną, i drżąc schwycił rulon, szybko go pod odzież ukrywszy. Oblicze mu się rozjaśniło i minę jakąś zrobił osobliwszą; ona