Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/136

Ta strona została skorygowana.

płakała patrząc nań: spojrzeliśmy na siebie, jam oniemiał. Taki los dla takiej kobiety!! o przeznaczenie ludzkie!
— Hę? czyż to wszystko? to wszystko? — począł niespokojnie wojski — a pewnie?
Barbara się zapłoniła, jakby litości prosząc u mnie za niego, a ja cicho odpowiedziałem:
— Co do grosza.
Starzec po żonie pomiarkowawszy przecie, że popełnił niedorzeczność, począł się śmiać, potem pochwycił się za brzuch i skrzywił.
— A pan wiesz na co ja chory jestem? — szybko mówił, jakby zgadując pierwsze pytanie.
— Nie.
— Jakżeż? to cala Europa wie, mospanie... bo to słabość niepraktykowana. I nic nie słyszałeś?
— Nic...
Barbara rzuciła nań wzrokiem błagającym politowania i odstąpiła trochę do okna; stary żywo zaczął rozpowiadać:
— Tak, tak! to wiedzą wszędzie, gazety o tem pisać muszą, to sławna przecie mospanie historia... głośne, głośne! A rzecz się tak ma. Będzie temu lat pięć czy coś, powracając ze świętojańskich transakcyj z Kobrynia, w gorący dzień, mosponie, jadę ja około Horodecznej; pić mi się straszliwie zachciało,