Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/139

Ta strona została skorygowana.

— A broń Boże śmierci na jegomości?
— Nie mów pan tego, ja nie wiem coby się wówczas ze mną stało... Ale zawsze znajdę miejsce w klasztorze.
— Pani wojska Dobrodziejko — zawołałem żywo — przynajmniej mi Asińdźka przyrzecz, że w razie złym udasz się do mnie... Któż wie, może i moja maluczka pomoc przyda się na co.
Chciałem dłużej mówić, ale słysząc szelest jakiś za drzwiami, położyła palec na ustach i dodała poważnie:
— Jakkolwiek święty obowiązek sprowadził waćpana tutaj, ale dla złych ludzi nic nie ma świętego: gotowi mnie posądzić o jakieś niepotrzebne zmowy. Wszystkiegom w tym domu z dopuszczenia Bożego doznała i wszelakiej krzywdy spodziewać się mogę: jedźże waćpan i niech cię Bóg prowadzi, cokolwiek mnie spotka, niech się stanie wola Jego.
Jakem siadł na bryczkę i stamtąd się wyniósł, ani powiedzieć potrafię; widok tego nieszczęścia kobiety, dla której według mnie korony byłoby mało, ubóstwa i utrapień, jakich się łatwo było domyślać, przejął mnie do kości, a Grzesio, co mnie wiózł, jeno się oglądał nic nie mówiąc, poznawszy, żem jechał nieprzytomny. Co mi złego i dobrego przez głowę się przesunęło, ten tylko, co każdą