Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

na wszelkie obowiązki, tak mi się nareszcie dał wziąć, powtarzając tylko:
— Szalony jesteś... szalony.
W końcu dodał:
— Co ja ci tu poradzić mam? Tu trzeba fałsze robić, dokumenta podstawiać, a jam tego w życiu nie czynił i dla niczyjej przyjaźni do tego się nie wezmę, to darmo, choćby i na dobre; bo człek jak raz z sumieniem wejdzie w układy, później je zagłuszy. Kręć ty sobie głową jak chesz, a ja mam moje pryncypja, od których dla rodzonego ojca nie odstąpię.
Ale choć mi tak zrazu ostro odparł, jam na tem nie poprzestał; siedzieliśmy noc całą, i jakem go jął moroczyć, w końcu znalazł się sposób podprowadzenia z głowy matki, z sumy posagowej niby tych piętnastu tysięcy. Już jak się tam wykręciło nie wiem, bo tam tych prawności nie znam, ale gładko, że nikt się nie domyślił nawet roboty. Mnie jakby największy ciężar spadł z piersi: gdym to zrobił, dopierom tchnął swobodniej.
Miałem trochę kłopotu ze swojemi, nimem się im wyłgał z tych straconych piętnastu tysięcy, ale jakoś się to zatarło; a choć mnie posądzali Bóg wie o co, o szpetny nałóg jakiś, o karty, może o co gorszego, dałem im myśleć co chcieli.