Rozkosznie było mi dowiedzieć się, że Przeciszewski z Siemiatyckiej eksdywizji wydzielił im jakoś za te piętnaście tysięcy kilku chłopków i już dopilnował, żeby i dworek mieli, i sam namówił starego wojskiego, aby od niewdzięcznych dzieci uchylił się na spokojniejsze ustronie. Mnie ciągnęło znowu, żeby się tam gdzieś blisko nich usadowić i byłbym oddał drugą połowę tego, co miałem, żebym mógł to uczynić; ale mnie jedna wstrzymywała refleksja: co ludzie powiedzą? co ona pomyśli? Nuż to moje zbliżenie się plamę na nią rzuci i złe języki rozwiąże? Wolałem jej w życiu nie widzieć, niżeli stać się dla niej powodem zmartwienia; ani więc noga moja tam nie postała, myśl tylko posyłałem.
Zbierałem się rok walcząc z sobą, pókim tam pojechał; oprzeć się w końcu nie mogąc serdecznej niewoli, wymknąłem się z domu i z niepokojem w duszy wpadłem do słomą pokrytego dworku, w którym wojscy mieszkali. W sieniach mnie spotkała, i cały żywot męki byłby się zapłacił tą radością, tym ręki uściskiem, jakim mnie przywitała. Widziałem z jej oczu, że mi była rada, a ja szczęśliwy, bom z twarzy postrzegł, że tu wolniej oddychać musiała. Inne kobiety starzeją się; nie powiem, żeby i ona nie miała się odmienić:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/145
Ta strona została skorygowana.