Okam nie zmrużył przez noc, a nazajutrz do dworu poszedłem z tą determinacją, żeby ich pożegnać i pojechać. Ale bądźże tu mądry i silny, kiedy cię taka ogarnia namiętność; dziesięć razym wstał z ławy i siadał, poczynał pożegnanie i w język się kąsał. Co zacznę, to mi się w piersi kołacze i porzucę i myślę, za godzinę jeszcze. Takem aż do ciemka dosiedział. Stary bredził o żabach, a jam już ani słuchał; w końcu gdy żona gdzieś wyszła, a znać ją jednak uważał, obraca się do mnie i rzecze ex abrupto:
— Co ty myślisz, mosindzieju, że ja ślepy, czy głupi? hę?
— Albo co? — pytam go.
— Czy to ja nie widzę, po co ty tu siedzisz?
Jużem zamilkł, bom się uląkł, a on dalej:
— Cudzego ci się chce? hę? Myślisz stary niedołęga, a żonkę ma niczego, kawaler de bona fortuna! Chciałoby się swoją pieczeń przy moim ogniu upiec; ale to z tego nic nie będzie, uprzedzam. Naprzód Basieńka kobieta uczciwa, a ja nie taki dureń jak ty myślisz... mospanieńku... Oczy mam i żaby mi ich jeszcze nie wyjadły.
Porwałem się mocno dotknięty.
— Za kogożto mnie masz, mospanie wojski — zawołałem — za lada młokosa i gaszka?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/148
Ta strona została skorygowana.