Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/149

Ta strona została skorygowana.

Alboż nie wiesz jako szanuję i poważam tę niewiastę? mogłeś we mnie przypuścić myśl podobną?...
I rozgorącowany mówiłem tak długo, a ten głową kiwał i wąsem potrząsał.
— To to... tak się to gada, ale ja swoje — powtarzał. — Choć z waści chłop niczego, wszystko jabym wołał, żebyś ty sobie jechał... bo ja taki czegoś asin-dziejowi nie wierzę... Cicho siedziesz, do niewiasty się nie zalecasz, już to źle... bo ją oczyma źresz, a sentyment ci wyłazi wszędy... Jak ja nogi zadrę, a jejmość ci się podoba, no, to wówczas możesz do niej cholewki smalić; ale pókim żym... wara! mospaneńku, nie dopuszczę... Jeszcze ja przyjdę do siebie... coś od kilku miesięcy żaby mniej dokuczają... doktor powiada, że je potruł...
Szczęściem dla mnie weszła pani sama, a ten zaraz obrócił rozmowę inaczej; ja dopiero opamiętawszy się, wziąłem za czapkę i pożegnałem. Wzrok jej nagrodził mi za tę chwilę ciężką, którą z wojskim przebyłem... Byłem pewien widząc jej życzliwość, że choć cząstkę dla mnie miała tej przyjaźni, którą ja dla niej do zgonu poprzysiągłem w duszy mojej.
Jużem tedy nierychło mógł się tam pokazać i smutny wyjechałem stamtąd do swoich...