Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

Wziąłem za resztę grosza mego znowu dzierżawę, ale mi gospodarstwo nie szło, a ja do niego serca nie miałem. Ot tam stało się i zbierało i nie traciło, bo nie żyło się z ludźmi; ale przyrobić nic nie mogłem. A że mi doma tęskno było samemu, tom się włóczył po swoich, gdzie mi wszędzie radzi byli, i tak sobie mijał rok po roku. Swatali mnie nieraz i żenić chcieli, ale po mnie ciarki chodziły na samą myśl o małżeństwie. Gdybym był jej nie znał, uczciwa nie szpetna kobieta z dobrego gniazda każdaby mi była do serca i przywiązaćbym się mógł, i dobrym być jej mężem; ale innej miłości przysiąc, gdy dla niej miałem przywiązanie tak wielkie, zdawało mi się świętokradzkiem kłamstwem. Jako tu poprzysięgać ofjarę tego, co wyczerpanem i w całku oddanem zostało? Takem myślał i projektował żyć kawalersko do śmierci... Już tedy do nich nie jadąc, bo mi wojski stał ze swoją perorą w myśli, kręciłem się tak, żem o nich wiedział zawsze. Nic też tam nowego nie zaszło, krom że się jakiś Niemiec, niby doktor, niby ogrodnik, ziołoznawca uczepił do nich, i zrobił umowę wyleczyć wojskiego i żaby te z niego wyprowadzić. Żona, jako uczciwa niewiasta nie odmówiła tych trzechset talarów, których za swoję pracę zażądał, chętnie się na kuracją zgodziła. Siadł