Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

jaki z niej wyciągnę, jej oddać. Tak mnie to mało kosztowało, sercu dogadzało, żem odmłodniał tą myślą. Postanowiłem sobie sto czerwonych złotych na pogrzeb odłożyć i sacrosancte zapieczętować, aby ich nie ruszyć; drugie sto na nieprzewidziane wypadki mieć w kieszeni, koni trzy, wózek malowany i trochę gracików zostawić, a resztę spieniężywszy złożyć na ręce Przeciszewskiego dla niej. I choć on nalegał, żebym się przynajmniej napół podzielił tem, co mi zostało, jakoś mu wytłumaczyłem, żem tego nie potrzebował. Istotnie trudno mi było co na siebie wydać: odzienia miałem na lat kilkanaście, gdziem przyjechał, to mnie, konie i ludzi przyjmowali pókim chciał; prosili i całowali, bym siedział; sąsiedztwo i krewni byli tak liczni, że gdybym rok krągły jeździł po nich i po trzy dni bawił, stałoby mi kąta na całe życie po razu tylko odwiedziwszy. Czegoż się miałem turbować? Gdybym umarł, sto dukatów na pogrzeb wystarczało, a drugiemi stu przy łasce Bożej i lat dziesięć obejść się było można. Tak się tedy stało. P. Bułhak, który dawno na moją dzierżawę z pożądliwością poglądał i odstępstwo mi proponował, wziął ją z remanentem, płacąc gotówką holenderskiemi około 19,000 złotych. Jeszcze mi pięćdziesiąt czerwonych złotych dał porękawicznego, com