Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/155

Ta strona została skorygowana.

— Ot widzisz, to ten jucha Niemiec — dodał, wskazując nań i bijąc się po czole, jakby chciał pokazać, że ma olej w głowie — jak mnie wziął w swoją opiekę, wędził, moczył, parzył, zalewał, a finalnie na nogi postawił... tylko kieszeń djabelnie wysmoktał.
Niemiec tylko się uśmiechnął i brwiami ruszył.
— Udaje, że nie rozumie — rzekł wojski — ale ho! ho! słyszy on jak trawa rośnie! Cha! cha! cha! cha! czego nie pojmie, to się domyśli.
Na te słowa wyszła pani wojska, a jam już i nic nie widział i nie słyszał nic oprócz niej. Bo to się wyrazić nie może jak mi zawsze słodko było na nią patrzeć i w ustach języka zapomniawszy, tylko spoglądaćbym chciał i słuchać, a nic więcej. Z jasnem okiem podeszła ku mnie i aż krzyknęła z radości, za cobym był życie dał, bo poznałem w tym mimowolnym jej głosie, że nie byłem dla niej obojętnym... A przecie nie wiedziała nawet, com czynił i jakem ją miłował.
— A mój Boże — zawołała — co W. Pana tak długie wieki nie było?
Wojski głowę podniósł, na żonę spojrzał i pokiwał.
— Nie mogłem M. dobrodziejko, nie mogłem — rzekłem zcicha — ale chociem tu