Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/156

Ta strona została skorygowana.

osobą moją nie był, tom często zaglądał myślą i dowiadywałem się u ludzi, co się w Hrehorowszczyznie dzieje.
Siadła naprzeciw męża w ganku i wskazała mi miejsce podle siebie; a że tamci znowu się do maryjasza wzięli i wojski począł duble brać jedna po drugiej, bo Niemiec arte grał i arte podglądał, mogłem się z nią półgłosem rozmówić.
— Jakże się powodzi? — zapytałem...
— Ot widzicie, dosyć dobrze — powiedziała, wskazując, że dla Niemca nie wszystko mówić mi może. Bóg tu waszmości w dobrą chwilę przyprowadził, mąż mój zdrowszy, ja dosyć spokojna, i znowu Opatrzność, gdyśmy się na tę chorobę wycieńczyli, dopomogła nam. Spadło na mnie jeszcze kilkanaście tysięcy i to nas podtrzymało.
Jam oczy spuścił pomyślawszy: niech Bóg da wszystko dobre Przeciszewskiemu, że mi się tak sprawił. Jęła mi tedy opowiadać o sobie, o domu, a potem rzecze z uśmiechem:
— A wyż co porabiacie?
— Zawsze toż samo — rzekłem — po świecie się włóczę darmo, póki nie zawołają z niego na drugi. Co mam czynić? gospodarki nie lubię i nie idzie mi... At! wałęsam się od komina do komina.