Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/159

Ta strona została skorygowana.

— Ot! nie puszczę — rzekł — noc ciemna, przenocujesz Waćpan z Niemcem w alkierzu i w marjasza do puli zagramy po wieczerzy.
Tak się i stało, a dla mnie gdybym ostatni grosz tam posadził, nie było większego szczęścia jak choć z daleka ją widzieć. Nad wszelki wyraz rad byłem, gdym choć mógł napaść widokiem tej niewiasty, przed którą wszystkie inne gasły, jakby ich na świecie nie było. Siedliśmy tedy do puli, a choć ja dobrze grałem, na ten raz dla kupienia sobie dobrego humoru pana wojskiego, umyślniem prawie bąki strzelał, a pulę po puli tracił. Nie śmiałem jednak uparcie się wpatrywać w wojską, aby mąż nie postrzegł, albo Niemiec ów nie pomyślał co złego; a mogę rzec, że ją widziałem nie patrzając, i czułem ilekroć na mnie spojrzała. Biedna kobiecina kręciła się po tym ubogim domku gospodarząc, ciągle głosem męża popychana i wstrzymywana, tak, że często nie wiedziała co począć; ale czyniła to z cierpliwością anielską. Cierpliwa i łagodna, nie odpowiedziała słowem, nie okazała skinieniem niecierpliwości, chodziła jak sługa, a choć może ciężko jej to było, kryła boleść uśmiechem anielskim. Pomyślałem ileto dni długich upłynęło jej w takiem życiu nieznośnem i ścisnęło mi się serce, a podnieść musiałem myśl aż do Boga, żeby zrozumieć to życie i nie bluźnić przeciwko losowi.