Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/166

Ta strona została skorygowana.

żem nawet za jakiegoś mruka i wilczka uchodzić u nich musiał, za to, żem się przed niemi nie otworzył, i to mi w ich przekonaniu zaszkodziło, gdyż nie było wówczas w charakterze uczciwego człowieka z czemkolwiek przed swojemi się taić. Podejrzywano mnie może o zbrodnię jaką: ale litość tym była większa, im większy i niedobadany mój smutek.
Prawie tedy gwałtem wyrwawszy się im, przeprowadzany, opatrzony na drogę jakby ona rok trwała, wyruszyłem i to wcale nie gościńcem, ale po staremu. Z ostatniego dworu tak mi marszrutę wypisali i zaklęli, żebym jej był posłuszny, iż do samej Lidy ani jednego noclegu u żyda nie miałem. Szlachta sobie wcześnie podała wiadomość, gdziem miał być, i takem już był związany, że nikogo minąć nie było podobna, bobym sobie na gniew śmiertelny zarobił. Jeden do drugiego jak pod ciupasem przeprowadzał a coś znalazł pod czyim dachem, toś podzielił z gospodarzem. Tu radość, wesele i tany, tam choroby i pogrzeb. Przydał się gość do jednego i drugiego, posłużył, podzielił się chlebem, łzą i uśmiechem... i znów na kałamaszkę i dalej. W lidzkiem, jakom wspomniał, miałem stryjecznych, których ani ja, ani brat nie znaliśmy, nakazywaliśmy tylko do siebie, bo