ich tak znał, że gdzie jacy jednego herbu i nazwiska pozachodzili, wszystkich na palcach liczył.
Zasiedliśmy potem do wieczerzy, a niżeśmy się rozeszli, było około północy, i dzieci śpiące powsadzaliśmy do bryczek, a ja nazajutrz na cały dzień obiecałem się do Purń z panem Kasprem.
Życia, jakie tu wiodłem, malować nie będę, bo jako przyjęcie zwiastowało, tak ono zeszło całe. W tydzień niespełna takem się wkleił w rodzinę, jakbym tu od dzieciństwa żył z nimi, i znać nie było, żem z brzeskiego do nich przywędrował, wprzódy ich cale nie znając. Kasper i ja żyliśmy jak rodzeni i staliśmy się sobie potrzebni. Pawłowa mnie polubiła, bom jej dzieciaki kochał i całe dnie z niemi przepędzał; o Pawle nie mówię już: słowem, że gdym o odjeździe zagadał, tak mnie zakrzyczeli, jakbym o zbrodni zamyślał...
I dość mi tu dobrze było, tylko jak wszędzie tęskno. Dzień cały bywało siedzimy z Pawłem w Purniach, a na noc miedzą podle gruszy wracamy z Kasprem lub ja sam bez niego i znów rano do Purń. I tak codzień jeśli wszyscy nie szliśmy do Kaspra, tośmy siedzieli razem u Pawłowstwa. Jakeśmy się z sobą trochę obyli, poznał poczciwy Kasper, żem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/172
Ta strona została skorygowana.