Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/173

Ta strona została skorygowana.

nie swój był i że mi czegoś serce bolało; ale zrazu szanował cierpienie, nie zmuszając mnie do tłumaczeń. Wreszcie gdy mnie z nim już nierozerwana przyjaźń łączyła, raz uściskawszy, rzekł:
— Nu! gadajbo mi szczerze.
— Cóż ja ci powiem? — rzekłem. Komu innemubym kłamał, tobie nie potrafię: mam w sercu przywiązanie do kobiety, jakiego może nie pojmiesz, i to mi życie daje i żywot zatruwa. Takie rzeczy i rodzonemu bratu się nie powiadają, zostaw mi je, bo ci się wstydzić będę pokazać starem dzieckiem...
Kasper zamilkł, westchnąwszy i spytał tylko;
— A dawno temu?
— Poczęło to się około dwudziestego roku życia mojego.
Na tem stanęło. W parę tygodni powiada mi Kasper:
— A klin klinem?
— Nie — rzekłem — już z tem umierać przyjdzie.
Nie nalegał potem więcej i dał mi pokój.
W raju lepiejby mi być nie mogło, jak między tymi poczciwymi ludźmi, ale boleść moja i obraz tej nieszczęśliwej kobiety szedł za mną zatruwając spokój, którego doznawałem. W pierwszych chwilach nowość położenia,