z panią wojską, pochód nasz wojenny, domowa strzecha, różne wypadki życia na nowo malowały się w głowie, mieszając dziwnie z tem, co otaczało obecnie. Były takie dnie, żem czuł i przypominał co się ze mną działo, a doskonale byłem przytomny, choć nie mocen władnąć sobą; inne takie, że mi się najdzikszym sposobem przyśniwało, co tylko umysł w gorączce mógł połączyć: ludzie zmarli z żywymi, miejsca jedne w drugich, wypadki poplątane — ale któż tego w życiu nie doświadczył aby raz??
Kiedy tak leżą jak spętane mając ręce i usta, widziałem, iż koło mnie troskliwie chodzą; to znowu przywidywało mi się, jakobym przy sobie miał panią wojską. Ale jej tam jako żywo nie było, tylko poczciwa panna Erazma, która mnie gdyby dziecię pielęgnowała; i nie mogę tego uczucia, jakiem dla niej powziął, do innego porównać, tylko do synowskiego mego ku matce przywiązania.
Trudno było nie być jej wdzięcznym za tę pieczę macierzyńską, bo się zabijała dnie i nocy bezsennie pędząc przy łóżku mojem. A boleść lub raczej zesłabienie nie dawały mi jej ani okazać nawet, żem to rozumiał i widział, bom palcem kiwnąć nie mógł, tak leżałem bezsilny. Już było około mnie lepiej, gdy usypiając raz nad rankiem usłyszałem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/176
Ta strona została skorygowana.