uczone napamięć modlitwy, ale moją serdeczną dziękczynną Bogu Wszechmogącemu złożyłem u stóp ołtarza, z gorącością ducha wylaną i dziwnie przejętą. Dziękowałem Mu w niej za to, że mnie podźwignął i jeszcze mi świat swój dał ujrzeć, a po nim chodząc być na coś ludziom przydatnym: modliłem się, aby dał szczęście i spokój tej niewieście, której obraz i żywot wplótł się tak w moje życie. Nareszcie postanowiłem uroczyście wzorem tej świętej męczennicy z życia własnego uczynić ofiarę dla drugich, jak ona; i gdybym był nie mówię dla szczęścia, ale na chwilę osłody potrzebnym tej, która takie o mnie miała staranie, jej nawzajem służyć i dług zaciągniony wypłacić.
Lewiem mógł wstać, tak długo pozostałem na tej z Bogiem rozmowie, w której i słów nie było jeno jakieś akty strzeliste uczucia polatującego ku Stwórcy. Jasno mi tu stało przed oczyma, że człowiek nie sobie jest stworzon, ale by był ofiarą, i żem ja dotąd swej namiętności tylko, chociaż czystej, posługiwał, nie chcąc dla nikogo się poświęcić. Uczyniłem więc postanowienie usilne rzucić nadzieje próżne i sny, i to życie bezczynne, a stać się członkiem społeczności stając ofiarą, przestając być odrzutkiem i jednostką nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Staropolska miłość.djvu/179
Ta strona została skorygowana.